Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Algorytmy ratują i wydłużają nasze życie

Ten tekst przeczytasz w 5 minut
Healthy,Mother,And,Child,Enjoying,Digital,Era,,Having,Online,Telemedicine
shutterstock

Aplikacja na smartfona potrafi wykryć, czy mamy za wysokie ciśnienie, problem z temperaturą, dziwnie ziemistą skórę… Smartfon, zegarek to może być w ciągu kilku lat bardzo dobre narzędzie wstępnej diagnostyki i wczesnego ostrzegania - mówi dr Agnieszka Graczyk-Szuster, kardiolożka, prezeska fundacji „Kobiety medycyny”, członkini kapituły w 3. edycji programu Huawei Startup Challenge.

Cierpimy w Polsce z braku lekarzy, a może wkrótce nie będą oni potrzebni, bo zastąpi ich technologia?

dr Agnieszka Graczyk-Szuster
dr Agnieszka Graczyk-Szuster /
fot. materiały prasowe

W pewnych aspektach może tak się stać, choć zapewne nie za naszego życia. Sądzę, że w pierwszym rzędzie obejmie to wybrane specjalizacje, takie jak np. radiologia, natomiast wciąż trudno mi sobie wyobrazić zastępowanie lekarzy pierwszego kontaktu, pracujących zwłaszcza w SOR-ach, czy też lekarzy rodzinnych. Dziś rozmawiamy raczej o niesamowitym, często przełomowym wsparciu, jakie dają nam nowe technologie. Rewolucja przyspiesza, w czym niemałą rolę odegrała pandemia. Wiążę z tym wielkie nadzieje.

W jakich obszarach?

Postęp dotyczy zarówno diagnostyki, jak i leczenia - w obu dziedzinach supernowoczesne, stale doskonalone technologie są wykorzystywane na nieznaną w dziejach skalę, co owocuje przełomami, z wielką korzyścią dla pacjentów. Marzy nam się przy tym, by w jednym obszarze algorytmy przejęły obowiązki lekarzy jak najszybciej.

W jakim?

W przeciętnej poradni 50, a nawet 60 proc. czasu zajmuje dziś polskiemu lekarzowi nie leczenie, lecz dokumentacja. Do tego dochodzą jeszcze inne czynności administracyjne. Na badanie zostaje niewiele czasu. Widać wyraźnie, jaki tutaj drzemie potencjał zmiany: gdyby tymi żmudnymi czynnościami zajęła się sztuczna inteligencja, lekarze mogliby zdecydowanie więcej uwagi poświęcić pacjentom.

Lekarze tracą też mnóstwo czasu na robienie notatek przy łóżkach pacjentów, a następnie wklepywanie tego do komputerów. Można tego jakoś uniknąć?

Technologia już na to pozwala, ale większość placówek stosuje półśrodki. Znam szpitale, w których np. radiolog rejestruje wnioski z badania na dyktafonie, a potem pielęgniarka wprowadza to do dokumentacji. Oczywiście, jest to i tak wielki postęp w porównaniu z czasami, gdy zaczynałam przygodę z zawodem. Jeszcze na początku XXI w. królowały długopisy. Dziś używamy ich tylko do złożenia podpisu na dokumentach.

W przeciętnej poradni 50, a nawet 60 proc. czasu zajmuje dziś polskiemu lekarzowi nie leczenie, lecz dokumentacja. Do tego dochodzą jeszcze inne czynności administracyjne. Na badanie zostaje niewiele czasu - mówi dr Agnieszka Graczyk-Szuster

Znam placówki w Polsce, w których lekarz podczas obchodu dyktuje wszystkie swoje diagnozy, wnioski, zalecenia - prosto do cyfrowego systemu. Po powrocie do gabinetu ma do nich od razu dostęp…

To jest na pewno przyszłość. Pełna automatyzacja w tym obszarze, algorytmy upraszczające, ułatwiające, a co za tym idzie - usprawniające naszą pracę to bardzo ważny aspekt technologicznej rewolucji w medycynie. Jestem pewna, że upowszechnienie się wirtualnych asystentów czy asystentek medycznych, ogarniających wiele obszarów, jest tylko kwestią czasu. Skierowania, recepty, zwolnienia, opisanie badania podmiotowego itp. - to wszystko trzeba zapisać w dokumentacji. Mam wielką nadzieję, że już wkrótce wyręczy mnie w tym moja cyfrowa asystentka.

Jak bardzo zmieniły się technologiczne realia w polskiej medycynie w ciągu dwóch dekad pani pracy?

Przeżywam dwie rewolucje. Pierwsza polega na niebywałym postępie technologicznym, czemu zawdzięczamy nowe rozwiązania i narzędzia, a także olbrzymi skok jakościowy; spójrzmy choćby na to, co stało się w diagnostyce w jakości obrazowania. Druga rewolucja przyniosła nam upowszechnienie nowoczesnych rozwiązań technologicznych. Pamiętam czasy, gdy w celu zrobienia prostego USG, o tomografii nie wspominając, trzeba było wieźć pacjentów z miast takich jak Gniezno czy Września do Poznania. Przeskok jest ogromny także w tym sensie, że o ile jeszcze pięć lat temu musieliśmy czekać nieraz dwa tygodnie na opis skomplikowanego badania tomograficznego, to dziś dostajemy go w parę godzin.

Bo radiolog może go zrobić skądkolwiek?

Tak. Na przykład siedząc w innym szpitalu, w domu, w podróży czy nawet w hotelu na Wyspach Kanaryjskich… To samo dotyczy rezonansu magnetycznego serca, którym zajmowałam się przez wiele lat. Teletransmisja, możliwość wykonywanie badań zdalnych, zdalnego opisu - to dla nas nieoceniona pomoc.

A w obszarze leczenia?

Kiedy zaczynałam karierę w kardiologii, leczyliśmy pacjentów archaicznymi metodami, czyli często po prostu… leżeniem. Technologia zrewolucjonizowała tutaj wszystko - od diagnostyki, przez farmakologię, po urządzenia, które wszczepiamy pacjentowi. Urządzenia uległy miniaturyzacji, są coraz bardziej niezawodne. Zastawki serca możemy wszczepiać nieinwazyjnie, bez otwierania klatki piersiowej, co na początku mojej drogi zawodowej wydawało się utopią. Kolejny przełom polega na tym, że pacjent np. z wszczepionym stymulatorem - notabene pięciokrotnie mniejszym od tych, jakich używałam na początku kariery - nie musi już co pół roku odwiedzać szpitala, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Jego urządzenie jest podłączone do centralnego systemu monitorującego.

Tak. Umożliwia nam to zdalne sprawdzanie stanu pacjenta i - jeśli trzeba - błyskawiczną reakcję; samo urządzenie alarmuje system o nieprawidłowościach. Wiemy więc, co się z pacjentem dzieje, nawet kiedy on jest 200 km od nas.

Choroby serca pozostają głównym powodem zgonów w Polsce.

Ale pacjent z zawałem ma większe szanse na przeżycie niż 20 lat temu. I jest to ściśle związane z rozwojem nowych technologii medycznych, m.in. powszechnym wykonywaniem koronarografii z wszczepieniem stentów w ostrym zawale, rozwojem urządzeń wszczepialnych, takich jak stymulatory i kardiowertery. Dzięki temu bardzo wydłużamy ludziom życie i bardzo szybko przywracamy ich do normalnego życia.

Mamy problem z profilaktyką oraz wczesną diagnostyką większości schorzeń. A gdyby użyć do tego celu smartfonów, które przytłaczająca większość z nas nosi ze sobą zawsze? Futurystyka?

Niekoniecznie. Wśród pomysłowych i świetnie rokujących projektów zgłoszonych przez młode firmy do trzeciej edycji programu Huawei Startup Challenge wiele opiera się na wykorzystaniu algorytmów sztucznej inteligencji właśnie do monitorowania stanu zdrowia użytkownika i wczesnego ostrzegania o odstępstwach od normy - po to, by człowiek udał się na badania. Kibicuję tutaj mocno start-upowi, który stworzył system używający do tego celu rozbudowanej analizy parametrów twarzy.

Jak to działa?

Aplikacja na smartfona potrafi wykryć, czy mamy za wysokie ciśnienie, za wysokie tętno, problem z temperaturą, dziwnie ziemistą skórę… Algorytmy bardzo szybko się uczą, więc smartfon, zegarek to może być w ciągu kilku lat powszechne narzędzie wstępnej diagnostyki i wczesnego ostrzegania. Podobne zastosowanie mogą mieć nasze domowe toalety - jakość moczu mówi wiele o stanie naszego zdrowia…

Znana jest pani jako radykalna zwolenniczka obowiązkowej profilaktyki.

Dlatego tak mocno zaintrygowało mnie podejście start-upów w HSC. Profilaktyka w Polsce leży, przez co mnóstwo ludzi niepotrzebnie umiera, a jako społeczeństwo ponosimy gigantyczne koszty leczenia ciężkich przypadków. Moglibyśmy je znacząco obniżyć, gdyby choroby były wykrywane we wczesnych fazach.

Nad czym jeszcze pracują start-upy z programu Huawei Startup Challenge?

Różnorodność zagadnień okazała się zdumiewająco wielka. Mnie najbardziej zainteresowały projekty bardzo praktyczne - do wydłużania ludziom życia i poprawy jego jakości. Na przykład oprogramowanie, które z wysoką dokładnością i pewnością będzie rozpoznawało chorobę wieńcową przy użyciu tomografii tętnic wieńcowych. Na razie jakość tego typu obrazowania pozostawia wiele do życzenia, ale to jest przyszłość, bo pozwoli nieinwazyjnie ustalić coś, co dziś wymaga inwazyjnej koronarografii.

Czemu jeszcze pani kibicuje w tegorocznej edycji HSC?

Dwa start-upy opracowały aplikacje medyczne analizujące zachowania użytkowniczek pod kątem menopauzy i choroby Hashimoto. Te rozwiązania są jednocześnie wspierające i motywujące: pomagają wyrabiać dobre nawyki. My często wiemy, co jest dobre, a co niedobre dla naszego zdrowia. Np. każdy wie, że powinien się ruszać trzy-pięć razy w tygodniu po 30 minut. Ale czasem potrzeba nam prostego narzędzia, które będzie nas popychać w dobrą stronę. Wierzę, że ten trend, świetnie podchwycony przez uczestników programu HSC, będzie się umacniał.

Programy, jak Huawei Startup Challenge, są potrzebne?

Bardzo. I nie chodzi tylko o konkretne pieniądze zdobywane przez zwycięzców, ale o to, że wydobywamy z ogromnej puli projektów te warte zainteresowania opinii publicznej i potencjalnych inwestorów. Wierzę w mądrość, innowacyjność Polaków. Polskie start-upy udowodniły, że są fantastyczne, ale mają problem z pozyskaniem środków na rozwój swoich nierzadko świetnych, a bywa że przełomowych pomysłów. Zaletą HSC jest to, że w kapitule zasiadają ludzie patrzący na świat z różnych perspektyw. Ja, lekarka, kardiolożka, szukam rozwiązań, które pomogą w profilaktyce, diagnostyce, leczeniu. Inżynierowie potrafią ocenić te rozwiązania z punktu widzenia technicznego. Ekonomiści umieją wszystko policzyć. Razem rekomendujemy to, co w naszej opinii może nam wszystkim zapewnić lepszą przyszłość.

Zbigniew Bartuś

Materiał partnerski z serwisu Cyfrowa Gospodarka