
Resort cyfryzacji sfinalizował przetarg na dostawę 735 tys. urządzeń dla polskich szkół, opiewający na kwotę ponad 1,6 mld zł ze środków KPO. Radość z technologicznego skoku w oświacie mąci jednak poważny spór o warunki zamówienia, które przez rygorystyczne wymogi środowiskowe wyeliminowały z gry rodzimych producentów.
Po miesiącach proceduralnych zmagań Ministerstwo Cyfryzacji zamknęło na koniec listopada jeden z największych w historii postępowań na cyfryzację polskiej edukacji. Stawką w grze było wyposażenie placówek oświatowych w nowoczesny sprzęt komputerowy, który ma trafić do uczniów i nauczycieli na przełomie lat 2025 i 2026. Skala przedsięwzięcia to 735 tys. sztuk sprzętu, na które składają się klasyczne laptopy, laptopy przeglądarkowe (Chromebooki) oraz tablety. Całość jest finansowana z Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO) w ramach wskaźnika C15G, przeznaczonego dla nowych technologii w edukacji.
Zamówienie podzielono na trzy odrębne części (według typu sprzętu) oraz rozpisano na 73 podregiony kraju, zgodnie z klasyfikacją NUTS3 stosowaną przez Główny Urząd Statystyczny. Procedurę realizowano w czterech turach, z których ostatnia zakończyła się 28 listopada br. Łączna suma najkorzystniejszych ofert brutto zamknęła się w kwocie dokładnie 1 657 836 310,96 zł.
Analiza wyników przetargu pokazuje wyraźną dominację kilku podmiotów oraz konkretnych marek globalnych. Największą część budżetu w kategorii laptopów zgarnęły firma Suntar oraz konsorcjum firm Computex, Maxto ITS oraz Domino Computer. W przypadku tabletów największy kawałek rynku przypadł konsorcjum i-Terra oraz Image Recording. Najmniejszą, choć istotną część zamówienia, stanowią laptopy przeglądarkowe. W tej kategorii wyróżnia się Grupa E, Suntar oraz konsorcjum Euvic/Galaxy.
Bariera nie do przejścia dla polskich firm
W cieniu tych wygranych narasta jednak konflikt na linii polscy producenci – resort cyfryzacji. Oś sporu stanowi specyfikacja przetargowa, która według branży została skonstruowana w sposób promujący zagranicznych gigantów kosztem rodzimego biznesu.
Jak podał w swojej publikacji „Puls Biznesu”, kością niezgody stał się wymóg jednoczesnego posiadania przez oferowany sprzęt dwóch certyfikatów środowiskowych: TCO oraz EPEAT. Oba standardy odnoszą się do ekologii w elektronice, jednak ich jednoczesne wymaganie jest w branży ewenementem. Uzyskanie obu oznaczeń dla każdego konkretnego modelu i konfiguracji wiąże się z ogromnymi nakładami finansowymi i czasowymi. Skutki tej decyzji odczuł m.in. jeden z czołowych polskich producentów NTT System. Firma ta, mimo posiadania TCO, nie dysponuje certyfikatem EPEAT, co automatycznie zamknęło jej drogę do samodzielnego startu w walce o miliardowe kontrakty. Polscy przedsiębiorcy alarmowali o tym problemie już w maju, przy okazji ogłaszania pierwszych postępowań, wskazując na dyskryminujący charakter zapisów.
Co ciekawe, argumentacja Ministerstwa Cyfryzacji w tej sprawie ewoluowała, jak odnotował „Puls Biznesu”. Początkowo resort tłumaczył, że restrykcyjne wymogi wynikają wprost z rozporządzenia ministra edukacji, które określa minimalne parametry sprzętu dla szkół. Jest to jednak tylko część prawdy, bo wspomniane rozporządzenie w przypadku laptopów wymaga bowiem posiadania certyfikatu TCO lub EPEAT, a nie obu naraz.
Kolejną tezą było powoływanie się na zasadę DNSH (ang. do no significant harm – nie czyń poważnych szkód), która jest obligatoryjna przy wydatkowaniu środków z unijnego KPO. Zasada ta mówi ogólnie o tym, że inwestycje nie mogą szkodzić środowisku, ale w żadnym punkcie nie nakłada obowiązku legitymowania się konkretnymi, komercyjnymi certyfikatami, a już na pewno nie dwoma jednocześnie.
Polska stawia na pieczątki
Sprawie, jak opisał „Puls Biznesu”, postanowił się przyjrzeć senator Koalicji Obywatelskiej Stanisław Gawłowski, który za pośrednictwem Kancelarii Senatu zweryfikował, jak z podobnymi wymogami radzą sobie inne kraje Unii Europejskiej. Wyniki tej analizy są zaskakujące. Okazuje się bowiem, że nasi zachodni sąsiedzi Niemcy – znani z rygorystycznego podejścia do ekologii – w przetargach finansowanych z KPO nie wymagają od dostawców ani certyfikatu TCO, ani EPEAT. Podobną politykę stosuje Portugalia.
Tymczasem w Polsce, jak wynika z publikacji „PB”, resort cyfryzacji usztywnił stanowisko. Wiceminister Rafał Rosiński podczas lipcowego posiedzenia sejmowej komisji stwierdził, że podwójne certyfikowanie ma na celu „spełnienie określonych norm w zakresie cyberbezpieczeństwa”. Jest to teza o tyle dyskusyjna, że TCO i EPEAT to standardy stricte środowiskowe, a nie procedury bezpieczeństwa cyfrowego. Ostatecznie resort w korespondencji z mediami uciął temat stwierdzeniem, że warunki są po prostu tożsame z tymi, które obowiązywały w przetargach na laptopy dla czwartoklasistów w 2023 r.
Rekomendacje izb
Okazuje się, że wprowadzenie wymogu posiadania ekocertyfikatów rekomendowała m.in. Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji (PIIT). Jak napisał „PB”, postulaty PIIT miały na celu zapewnienie wysokiej jakości, trwałości i energooszczędności sprzętu, a certyfikaty EPEAT i TCO są uznanymi międzynarodowo potwierdzeniami tych cech. Warto jednak zauważyć, że w skład PIIT wchodzą głównie zagraniczni giganci technologiczni, tacy jak tajwański Acer, amerykański Dell czy chińskie Lenovo, firmy, dla których zdobycie takich certyfikatów jest standardową procedurą korporacyjną.
Podobne stanowisko zajął Związek Cyfrowa Polska (ZCP), do którego, oprócz wspomnianych wyżej korporacji oraz HP, należy również polski NTT System. ZCP przyznaje, że proponował uwzględnienie szerokiego wachlarza norm, w tym ISO 9001, ISO 14001, CE, MIL-STD-810H oraz właśnie spornych TCO i EPEAT. Organizacja argumentuje, że są to powszechne standardy unijne, które gwarantują, że do szkół nie trafi elektrośmieć, lecz sprzęt trwały i bezpieczny.
Podsumowanie kosztów i korzyści
Rozstrzygnięcie przetargu to niewątpliwie ważny krok w modernizacji polskiej szkoły. Do placówek trafi nowoczesny sprzęt, który umożliwi realizację ambitnych projektów edukacyjnych, w tym planowanych pracowni sztucznej inteligencji (AI) i STEM, na które w kolejnych postępowaniach przewidziano budżet sięgający niemal 2,4 mld zł (przetargi te prowadzi NASK).
Jednak sukces ten ma gorzki posmak dla polskiej branży IT. Wymaganie podwójnej pieczęci ekologicznej, wykraczające poza literę prawa (rozporządzenie MEiN) i zdrowy rozsądek (praktyka niemiecka), skutecznie wycięło z rynku rodzimych integratorów na rzecz globalnych koncernów. Pozostaje pytanie, czy przy wydatkowaniu publicznych miliardów z KPO nie zabrakło refleksji nad wspieraniem lokalnego potencjału gospodarczego, zwłaszcza że, jak pokazuje przykład zza Odry, dbałość o ekologię nie musi oznaczać biurokratycznego monopolu. Sprawa ta może mieć długofalowe skutki, bowiem ustalony precedens prawdopodobnie wpłynie na kształt kolejnych zamówień publicznych w sektorze IT.

Materiał z serwisu partnerskiego Cyfrowa Gospodarka


