
Centrum im. Adama Smitha w swoim najnowszym raporcie bardzo nisko ocenia projekt nowelizacji ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa (KSC) implementującej unijną dyrektywę NIS. Dlaczego tak jest, tłumaczy Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.
Pisze pan we wstępie do raportu przygotowanego przez Centrum im. Adama Smitha pod znamiennym tytułem „Dlaczego rząd proponuje ograniczenie rozwoju polskiej gospodarki cyfrowej?”, że przepisy procedowanej właśnie ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa zamiast podwyższyć jego poziom, „same z siebie stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego”. Aż tak?
W proponowanym kształcie projekt ustawy o KSC pod pretekstem implementowania dyrektyw unijnych, a głównie NIS2 wprowadza niezwykle uznaniowe prawo. A każde uznaniowe prawo w Polsce przy niedziałającym wymiarze sprawiedliwości, który nie chroni przed nadużyciami władzy, oznacza również upowszechnienie korupcji.
Ale czy my w ogóle z tą korupcją mamy teraz duży problem?
Jeżeli w roku 2023 Polska znalazła się – po kolejnym spadku – w międzynarodowym Indeksie Percepcji Korupcji Transparency International (Corruption Perception Index – CPI) na miejscu 45., a więc z powrotem na pozycji, jaką zajmowała w nim w roku 2012, to znaczy, że mamy nawrót korupcji, która znów jest dużym problemem i powraca do „ustawień fabrycznych” sprzed dekad. Potwierdzają to również postępowania prowadzone przez Najwyższą Izbę Kontroli. Korupcja w Polsce nie jest plagą pochodzenia naturalnego, ale konsekwencją uchwalania takiego prawa, które przyznaje urzędom i urzędnikom bardzo szeroki zakres uznaniowej władzy i coraz mniej podlegającej kontroli. Związek pomiędzy złym i skomplikowanym prawem a poziomem korupcji jest oczywisty. Jeżeli zestawimy ze sobą jednocześnie dwa indeksy: wolności gospodarczej na świecie oraz indeks percepcji korupcji, to uderzający jest związek, że państwa, które ograniczają wolność gospodarczą, mają wyższy poziom korupcji, dlatego też wzrost korupcji w Polsce nie powinien być z tego powodu zaskoczeniem. W naszym państwie od lat trwa ograniczanie wolności gospodarczej poprzez zwiększanie liczby regulacji i różnego rodzaju pozwoleń i wymogów. Efektem niejasnych przepisów, uznaniowej władzy urzędników oraz słabej kontroli ich poczynań co do podejmowania lub niepodejmowania przez nich decyzji uznaniowych siłą rzeczy jest większe prawdopodobieństwo korupcji.
W raporcie Centrum im. Adama Smitha możemy przeczytać, że Polska jest państwem zacofanym cyfrowo. Czy to się nie kłóci choćby z faktem, że znakomita większość Polaków korzysta z bankowości internetowej i prawie wszyscy kupujemy w Internecie?
W przygotowanym przez Komisję Europejską Indeksie Gospodarki Cyfrowej i Społeczeństwa Cyfrowego (DESI) Polska zajmuje 24. pozycję na 27 państw Unii. Ale tak naprawdę to nie Polska i jej obywatele są zacofani cyfrowo, tylko rząd i jego przybudówki. Niech nie zmyli nas w tej ocenie wprowadzenie aplikacji mObywatel. Nie byłoby błyskawicznego sukcesu programu Rodzina 500 plus, gdyby nie cyfrowa infrastruktura bankowości elektronicznej, dzięki której możliwa była weryfikacja i dystrybucja pieniędzy. Do tej pory rządy nie wykorzystały renty zacofania, z której sektor prywatny zaczął robić użytek już na początku lat 90. wieku XX. Dlatego mamy jeden z najnowocześniejszych sektorów bankowych na kontynencie, niezwykle rozwinięty e-commerce wraz z prywatnymi usługami kurierskimi oraz zainicjowanymi przez InPost paczkomatami, co czyni nas pionierem pod tym względem w Europie. W równoległym świecie urzędów problemem do niedawna było płacenie kartą. Sektor prywatny w Polsce wyznacza kierunki rozwoju, za którymi jak do tej pory nie nadążały ministerstwa cyfryzacji we wszystkich swoich wcieleniach.
Dlaczego nasza sfera publiczna jest tak bardzo przedcyfrowa?
O tym, że rządy nie nadążają za przemianami, pisaliśmy już w jednej z naszych publikacji w roku 1994, pod jednoznacznym tytułem „Polska niedokończona transformacja”. Pisaliśmy, że o ile transformacja w gospodarce de facto się dokonała, o tyle w sferze publicznej była niezwykle powierzchowna, jak przywrócenie godła z orłem w koronie. Niestety po trzech dekadach ocena jest ciągle aktualna. W Polsce mamy do tej pory nieprzeprowadzoną transformację instytucji państwa, o czym świadczy chociażby łatwość, z jaką konstytucyjne organy zwalczają się nawzajem, doprowadzając do anarchizacji życia, w tym gospodarczego.
Skoro uczestnictwo w Unii Europejskiej pociąga za sobą konieczność implementacji jej dyrektyw, takich jak w zakresie cyberbezpieczeństwa, to przyjmijmy jej implementację jak najbardziej zaawansowane cyfrowo państwa, które przyjmują obowiązkowy minimalistyczny jej wymiar
Skoro najwyższe organy państwa oraz relacje między nimi sprowadzają się do wzajemnego nieuznawania swoich ról i kompetencji, to czy parający się polityką będą dążyć do zmiany systemu, aby był bardziej kompatybilny z nowoczesnym sektorem prywatnym oraz z aspiracjami obywateli w Polsce? Spadek pozycji naszego państwa w rankingu innowacyjności i w rankingu wolności gospodarczej, a wzrost w rankingu percepcji korupcji czy skomplikowania przepisów oraz systemu podatkowego nie pociągnęły jakichkolwiek zauważalnych działań, aby ten stan rzeczy zmienić. Dlatego w dalszym ciągu w najlepsze funkcjonują instytucje, które są symbolami PRL, a administracja mimo komputeryzacji jest w swej mentalności analogowa. Nadal można się spotykać z sytuacjami, że nawet jeśli możliwe jest pobranie formularza w nieedytowanym pliku PDF ze strony urzędu, to i tak go trzeba wypełnić i wydrukować oraz najlepiej przynieść do tegoż urzędu. Po dekadach jesteśmy po komputeryzacji administracji, z początkami cyfryzacji usług publicznych mimo wydanych do tej pory miliardów z pieniędzy polskich obywateli. Sektor prywatny ze swoimi cyfrowymi usługami wyprzedza publiczny o kilka rzędów długości. Świadczy to o dotychczasowej nieskuteczności rządów w wykorzystaniu renty zacofania i skorzystaniu z dobrodziejstw, które stwarzają rewolucja cyfrowa oraz sztuczna inteligencja. Nie zmienia to faktu, że zapóźniony w kompetencjach cyfrowych kolejny rząd przyznaje sobie arbitralne prawo decydowania o tempie rozwoju rewolucji cyfrowej w Polsce.
W tym świetle czy to dobrze, że ustawa o KSC za chwilę może się stać obowiązującym prawem w Polsce?
Nazwa ustawy wprowadza w błąd, bo tylko pozornie jest ona o cyberbezpieczeństwie. Mamy do czynienia z zuchwałą próbą wprowadzenia prawa, które pozwoli wąskiej grupie urzędników decydować o dostępie do rynku na podstawie daleko idących uznaniowych kryteriów i w dość arbitralny sposób oraz poza de facto kontrolą sądową, czemu sprzyja nieefektywny aparat sądowy. Przedsiębiorcy od dekad nie mogą w przewidywalnym czasie uzyskać w aparacie sądowym ochrony przez nadużyciami władzy przez urzędników oraz przed niszczącymi ich firmy skutkami decyzji tychże urzędników. W tej sytuacji przyznawanie jeszcze dalej idących uznaniowych kompetencji przy problematycznych procedurach odwoławczych jest gwarancją rozszerzenia pola korupcji w Polsce. Korupcja jest pierwszym zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa, co doskonale widać każdego dnia na Ukrainie, która wewnętrznie zżerana przez wszechobecną korupcję nie jest w stanie efektywnie bronić się przed rosyjską agresją.
Nowelizacja ustawy o KSC wprowadza instytucję dostawcy wysokiego ryzyka (DWR). To jest jej największa słabość?
W „logice” tej ustawy to nie słabość, tylko domknięcie jej arbitralności. DWR można lepiej lub gorzej zdefiniować. Rzeczywiste zagrożenie stwarzają zapisane w ustawie sposoby podejmowania decyzji przez urzędników oraz procedury odwołania się od nich.
Czy to oznacza, że w ogóle nie warto tworzyć narzędzi, które blokują dostęp do rynku podmiotom uznawanym przez nas za godzące w nasze bezpieczeństwo narodowe?
Skoro uczestnictwo w Unii Europejskiej pociąga za sobą konieczność implementacji jej dyrektyw, takich jak w zakresie cyberbezpieczeństwa, to przyjmijmy jej implementację jak najbardziej zaawansowane cyfrowo państwa, które przyjmują obowiązkowy minimalistyczny jej wymiar. W Polsce rząd samodzielnie rozszerza jej stosowanie, aby objąć również przestarzałe już dziś technologie działające od dekad. Dyrektywa unijna dotyczy przyszłych technologii, by przeciwdziałać przyszłym zagrożeniom. Powstaje przez to uzasadnione podejrzenie, że intencją proponowanej ustawy o KSC nie jest realna ochrona bezpieczeństwa, tylko arbitralna reglamentacja dostępu do rynku. Dlaczego rząd w Polsce nie bierze przykładu z Izraela, dla którego bezpieczeństwo narodowe, w tym cyberbezpieczeństwo jest najwyższą racją stanu? Izrael jest twórcą światowej klasy technologii, ale też adaptuje z całego świata inne rozwiązania, które zwiększają jego bezpieczeństwo. Przypomnijmy, że państwa bloku komunistycznego wykradały najnowsze technologie z wrogiego im Zachodu i mimo ich miejsca pochodzenia wprowadzały je u siebie.
Ważny kraj pochodzenia
Dyskusje wokół nowelizacji ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa dotyczą m.in. kwestii dostawców wysokiego ryzyka. Otrzymanie takiego miana oznaczałoby negatywne, daleko idące konsekwencje. W całym procesie jego przyznawania miałyby się liczyć różne czynniki, w tym prawdopodobieństwo, z jakim dostawca sprzętu lub oprogramowania znajduje się pod kontrolą państwa spoza terytorium Unii Europejskiej lub NATO.
Materiał z serwisu partnerskiego Cyfrowa Gospodarka
